Niestety ale są jakieś zakłócenia, mam bezprzewodowy internet więc ledwo wchodzę na przeglądarkę. Ten rozdział próbuje dodać 7 raz, mam nadzieje że teraz się uda.
Rozdział 25
[ Clary [
Przez następny tydzień szukaliśmy mojej matki ale nic. Czar tropiący nie
działał, ani nikt jej nie widział. Okazało się że Luck w tym czasie był w
Idrisie i nic nie wie. Przyjechał natychmiast jak się o tym dowiedział. Martwię
się o niego, mało je, nic innego nie robi tylko szuka Jocelyn. Wygląda jak
siedem nieszczęść, muszę coś z tym zrobić.
Ale najgorsze jest to że ja czuję się coraz gorzej. Nikomu o tym nie
mówię ale czasami jest tak że ledwo mogę chodzić. Strasznie się boje że dziecku
może coś być.
Simon wprowadził się do Instytutu zaraz po tym jak porwali Jocelyn.
Leżałam na łóżku i rozmyślałam jak szybko znaleźć mamę. Koło mnie spał
Jace, wyglądał tak niewinnie i słodko. Przez ostatnie siedem miesięcy bardzo
wydoroślał, już nie zachowuje się jak arogancki, pewny siebie i kochany
nastolatek. Teraz zaczął się o wszystkich troszczyć, a w szczególności o mnie
ale dalej potrafi być aroganckim dupkiem. Nie pozwala mi samej nigdzie
wychodzić a jak się wymknę to potem na kogoś krzyczy że mnie wypuścili, bo
przecież na mnie nie może krzyczeć.
Uśmiechnęłam się i wstałam, kolana się pode mną ugięły ale przytrzymałam
się szafki. To znowu ten ból, nie wiem co mam na to poradzić. Wzięłam prysznic
i ubrałam się, poszłam do kuchni z której dochodziły smakowite zapachy. Przy
stole siedzieli Markus, Isabell, Simon, Adam a Marys coś gotowała.
- Co na śniadanie? – zapytałam
siadając.
- Gdzie Jace? – zapytała w tym samym
momencie Izzy, zachichotałyśmy.
- Jeszcze śpi. Wiesz jaki on jest, jak się
nie wyśpi to marudzi. – wzruszyłam ramionami.
- To prawda. – odezwał się Jace
wchodząc do kuchni a my znowu zachichotałyśmy – Widzę że dzisiaj ci wesoło. A
przeprosisz za to że wczoraj rzucałaś we mnie sztyletami? – pocałował mnie w
policzek i usiadł koło mnie.
- Nie przeproszę bo ci się należało! –
popatrzyłam na niego wściekła.
- Dobra, dobra. To chociaż obiecaj że
dzisiaj nie będziesz we mnie rzucać. – miał minę kotka ze Shreka.
- Przysięgam na Anioła że nie będę,
dzisiaj, rzucać w ciebie sztyletami. Pasuje? – kiwnął głową a ja się
uśmiechnęłam i zajęłam jedzeniem.
- A co takiego Jace zrobił? – dopytywał
się Markus.
- Zabrał mi farby. – powiedziałam tonem
płaczliwego dziecka – I jeszcze nie oddał!
- Ale dlaczego? – zainteresowała się
Marys. Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam wyczekująco na mojego Anioła.
- Są szkodliwe. – powiedział i wziął
kanapkę.
- Co? – byłam zszokowana – I tylko
dlatego zabrałeś mi nowe farby? Niewierze. – pokręciłam głową.
- Szkodzą zdrowiu. – wzruszył
ramionami. Wszyscy patrzyliśmy na niego jak na idiotę.
- A teraz będziesz grzeczny i
przyniesiesz mi te farby z powrotem. – powiedziałam trzymając w zaciśniętej
pięści nóż. Większość popatrzyła na moją pięść z przerażeniem.
- Nie. – nie wytrzymałam. Wstałam i
przyłożyłam mu prowizoryczną broń do gardła.
- A teraz przyniesiesz? – wycedziłam
przez zaciśnięte zęby.
- Nie. – uśmiechnął się chytrze.
- I tak je znajdę. – odłożyłam nóż i
pocałowałam go w policzek.
- Śmiem wątpić. Gdzie zamierzasz ich
szukać? – krzyknął za mną gdy już wychodziłam.
- Jeszcze nie wiem! – wyszłam i
zamknęłam szczelnie drzwi. Usłyszałam jeszcze jak Marys mówi „hormony”.
Poszłam do biblioteki, szukałam wszędzie ale nigdzie ich nie było. Dalej
była zbrojownia, otworzyłam drzwi i zobaczyłam je. Moje farby leżały na
najwyższej półce za sztyletami. Podeszłam do szafki i spróbowałam je dosięgnąć,
jestem za niska. Jak ja mam je dostać?
Przyciągnęłam krzesło i weszłam na nie.
Wyciągnęłam rękę i… jeszcze kawałek… jeszcze centymetr… jeszcze… mam!
Złapałam je mocniej i pociągnęłam. Spadły wszystkie sztylety z półki i rozległ
się ogromny huk.
- Mam! – krzyknęłam, drzwi się
otworzyły i stanął w nich Jace z Isabell. Krzesło zachybotało się
niebezpiecznie i zaczęłam spadać, w ostatniej chwili Jace złapał mnie z gniewną
miną – Ooo, to mam problem. – uśmiechnęłam się niewinnie – Znalazłam, widzisz?
– pomachałam mu farbami przed twarzą.
- Widzę i przez to masz duży problem. –
postawił mnie na ziemi ale trzymał żebym nie uciekła.
- Puść mnie! – usiłowałam się wyrwać.
- Nie ma mowy. – uśmiechnął się
przebiegle.
- Spokój! – krzyknęła zdenerwowana
Isabell – Szłam właśnie powiedzieć wam że znaleźliśmy Jocelyn.
- Gdzie jest? – zaciekawiłam się.
- Wytłumaczy ci to Marys. –
powiedziała. Ruszyliśmy w stronę drzwi, Jace przepuścił mnie i poszliśmy do
biblioteki.
Byliśmy już na korytarzu przed biblioteką kiedy znowu to poczułam. Ból
był tak silny że osunęłam się po ścianie, na szczęście (albo nieszczęście) Izzy
i Jace szli przodem. Skuliłam się i położyłam rękę na brzuchu, dzięki temu zawsze
łatwiej mi było odegnać ból.
- Jace! – zawołałam za nimi gdy nic nie
pomagało.
- Co się…? – zapytał odwracając się –
Clary! – podbiegł i uklęknął koło mnie – Clary? Co się stało? Powiedz coś. –
był bardzo zmartwiony, pokręciłam głową – Izzy, idź po Marys! – Isabell weszła
do biblioteki – Zaniosę cię. – Jace wziął mnie na ręce i zniósł do biblioteki.
Marys od razu do mnie podbiegła i pokazała żebym się położyła na sofie.
Coraz ciężej było mi oddychać. Jace gładził mnie po policzku i patrzył mi w oczy.
- Musisz to wypić. – Marys podała mi
kubek z jakimś płynem. Posłusznie wypiłam jego zawartość, zaczęło mi się robić
lepiej. Odetchnęłam z ulgą, i chyba nie tylko ja. Jace przytulił mnie i pomógł usiąść – Dam ci
zioła, jak będziesz się źle czuła to zaparz je, dobrze?
- Dobrze, ale co z moją matką? – dalej
byłam lekko zdenerwowana.
- Opowiem od początku. Dwa tygodnie
temu zostałam powiadomiona o dwóch nowych wampirach w mieście, Malkolm i Lili
mieli zamieszkać niedaleko Jocelyn. – powiedziała Marys.
- No i co z tego? – dopytywałam się –
Chyba nie chcecie mi powiedzieć ze moją matkę zjadły dwa wampiry.
- Nie, nie. Chodzi o to że gdy przez
Jace’a przemawiała Lilith, ona spotkała się właśnie z tymi dwoma wampirami.
- Mieli zaplanowane żeby skłócić
wampiry i wilkołaki, dlatego porwały twoją matkę.
- Czyli co? Mówicie mi że Jocelyn jest
niebezpieczeństwie bo Luckowi na niej zależy, tak?
- Miej więcej. Ale wiemy gdzie ją
przetrzymują, odbijemy ją jeszcze dzisiaj. – wtrącił Alec.
- A kto pójdzie ją odbić? – zainteresowała
się Isabell.
- Markus, Jace, Alec, Simon i ja. –
powiedziała Marys.
- Rozumiem że Clary nie idzie ale,
dlaczego ja? – wkurzyła się Izzy.
- Bo jesteś za młoda! – Marys
powiedziała to dobitnie, wiedziałam że Isabell nie będzie się kłócić – Wszystko
jasne? – pokiwaliśmy zgodnie głowami – Wszyscy idą się przygotować!
Jace pomógł mi wstać a potem oddał mnie w „ręce” Isabell, poszłyśmy do
jej sypialni.
- Jak oni mogli?! Jak mogli mnie
zostawić?! – krzyczała gdy wiedziałyśmy już że wyszli.
----------------------------------------------
Mam nadzieje że wam się spodobał bo dla mnie jest taki sobie. :-(Ps. Ponieważ mam problem z internetem jutro może nie być rozdziału. Postaram się coś dodać ale nie wiem czy mi się uda.
Wiem, też jestem smutna. :'-(
Wika
Rozdział Z.A.J.E.B.I.S.T.Y <3 Jace najlepszy z tymi farbami XDXDXDXDXDXDXD Czekam z niecierpliwością na nexta !
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity . Błagam dawaj mi tu szybko next !!!
OdpowiedzUsuńRozdział ekstra. Jace jest taki słodki kiedy jest nadopiekuńczy. Czekam na next.
OdpowiedzUsuńNadopiekuńczy Jace xd :D supeeer ^^ dawaj neeexta !!! <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :). Kocham Twojego bloga. Dodaj jak najszybciej nexta :). Pozdrowionka :)
OdpowiedzUsuńJak te sztylety spadły to się już bałam że potną Clary. Uff jednak nie. Czekam na nexta oby ci się udało jutro wstawić. :D
OdpowiedzUsuń