czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 25

Jest następny rozdział! Już myślałam że go nie dodam!
Niestety ale są jakieś zakłócenia, mam bezprzewodowy internet więc ledwo wchodzę na przeglądarkę. Ten rozdział próbuje dodać 7 raz, mam nadzieje że teraz się uda.

Rozdział 25
[ Clary [

   Przez następny tydzień szukaliśmy mojej matki ale nic. Czar tropiący nie działał, ani nikt jej nie widział. Okazało się że Luck w tym czasie był w Idrisie i nic nie wie. Przyjechał natychmiast jak się o tym dowiedział. Martwię się o niego, mało je, nic innego nie robi tylko szuka Jocelyn. Wygląda jak siedem nieszczęść, muszę coś z tym zrobić.
   Ale najgorsze jest to że ja czuję się coraz gorzej. Nikomu o tym nie mówię ale czasami jest tak że ledwo mogę chodzić. Strasznie się boje że dziecku może coś być.
   Simon wprowadził się do Instytutu zaraz po tym jak porwali Jocelyn.
   Leżałam na łóżku i rozmyślałam jak szybko znaleźć mamę. Koło mnie spał Jace, wyglądał tak niewinnie i słodko. Przez ostatnie siedem miesięcy bardzo wydoroślał, już nie zachowuje się jak arogancki, pewny siebie i kochany nastolatek. Teraz zaczął się o wszystkich troszczyć, a w szczególności o mnie ale dalej potrafi być aroganckim dupkiem. Nie pozwala mi samej nigdzie wychodzić a jak się wymknę to potem na kogoś krzyczy że mnie wypuścili, bo przecież na mnie nie może krzyczeć.
   Uśmiechnęłam się i wstałam, kolana się pode mną ugięły ale przytrzymałam się szafki. To znowu ten ból, nie wiem co mam na to poradzić. Wzięłam prysznic i ubrałam się, poszłam do kuchni z której dochodziły smakowite zapachy. Przy stole siedzieli Markus, Isabell, Simon, Adam a Marys coś gotowała.
- Co na śniadanie? – zapytałam siadając.
- Gdzie Jace? – zapytała w tym samym momencie Izzy, zachichotałyśmy.
- Jeszcze śpi. Wiesz jaki on jest, jak się nie wyśpi to marudzi. – wzruszyłam ramionami.
- To prawda. – odezwał się Jace wchodząc do kuchni a my znowu zachichotałyśmy – Widzę że dzisiaj ci wesoło. A przeprosisz za to że wczoraj rzucałaś we mnie sztyletami? – pocałował mnie w policzek i usiadł koło mnie.
- Nie przeproszę bo ci się należało! – popatrzyłam na niego wściekła.
- Dobra, dobra. To chociaż obiecaj że dzisiaj nie będziesz we mnie rzucać. – miał minę kotka ze Shreka.
- Przysięgam na Anioła że nie będę, dzisiaj, rzucać w ciebie sztyletami. Pasuje? – kiwnął głową a ja się uśmiechnęłam i zajęłam jedzeniem.
- A co takiego Jace zrobił? – dopytywał się Markus.
- Zabrał mi farby. – powiedziałam tonem płaczliwego dziecka – I jeszcze nie oddał!
- Ale dlaczego? – zainteresowała się Marys. Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam wyczekująco na mojego Anioła.
- Są szkodliwe. – powiedział i wziął kanapkę.
- Co? – byłam zszokowana – I tylko dlatego zabrałeś mi nowe farby? Niewierze. – pokręciłam głową.
- Szkodzą zdrowiu. – wzruszył ramionami. Wszyscy patrzyliśmy na niego jak na idiotę.
- A teraz będziesz grzeczny i przyniesiesz mi te farby z powrotem. – powiedziałam trzymając w zaciśniętej pięści nóż. Większość popatrzyła na moją pięść z przerażeniem.
- Nie. – nie wytrzymałam. Wstałam i przyłożyłam mu prowizoryczną broń do gardła.
- A teraz przyniesiesz? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Nie. – uśmiechnął się chytrze.
- I tak je znajdę. – odłożyłam nóż i pocałowałam go w policzek.
- Śmiem wątpić. Gdzie zamierzasz ich szukać? – krzyknął za mną gdy już wychodziłam.
- Jeszcze nie wiem! – wyszłam i zamknęłam szczelnie drzwi. Usłyszałam jeszcze jak Marys mówi „hormony”.
   Poszłam do biblioteki, szukałam wszędzie ale nigdzie ich nie było. Dalej była zbrojownia, otworzyłam drzwi i zobaczyłam je. Moje farby leżały na najwyższej półce za sztyletami. Podeszłam do szafki i spróbowałam je dosięgnąć, jestem za niska. Jak  ja mam je dostać? Przyciągnęłam krzesło i weszłam na nie.
   Wyciągnęłam rękę i… jeszcze kawałek… jeszcze centymetr… jeszcze… mam! Złapałam je mocniej i pociągnęłam. Spadły wszystkie sztylety z półki i rozległ się ogromny huk.
- Mam! – krzyknęłam, drzwi się otworzyły i stanął w nich Jace z Isabell. Krzesło zachybotało się niebezpiecznie i zaczęłam spadać, w ostatniej chwili Jace złapał mnie z gniewną miną – Ooo, to mam problem. – uśmiechnęłam się niewinnie – Znalazłam, widzisz? – pomachałam mu farbami przed twarzą.
- Widzę i przez to masz duży problem. – postawił mnie na ziemi ale trzymał żebym nie uciekła.
- Puść mnie! – usiłowałam się wyrwać.
- Nie ma mowy. – uśmiechnął się przebiegle.
- Spokój! – krzyknęła zdenerwowana Isabell – Szłam właśnie powiedzieć wam że znaleźliśmy Jocelyn.
- Gdzie jest? – zaciekawiłam się.
- Wytłumaczy ci to Marys. – powiedziała. Ruszyliśmy w stronę drzwi, Jace przepuścił mnie i poszliśmy do biblioteki.
   Byliśmy już na korytarzu przed biblioteką kiedy znowu to poczułam. Ból był tak silny że osunęłam się po ścianie, na szczęście (albo nieszczęście) Izzy i Jace szli przodem. Skuliłam się i położyłam rękę na brzuchu, dzięki temu zawsze łatwiej mi było odegnać ból.
- Jace! – zawołałam za nimi gdy nic nie pomagało.
- Co się…? – zapytał odwracając się – Clary! – podbiegł i uklęknął koło mnie – Clary? Co się stało? Powiedz coś. – był bardzo zmartwiony, pokręciłam głową – Izzy, idź po Marys! – Isabell weszła do biblioteki – Zaniosę cię. – Jace wziął mnie na ręce i zniósł do biblioteki.
   Marys od razu do mnie podbiegła i pokazała żebym się położyła na sofie. Coraz ciężej było mi oddychać. Jace gładził mnie po policzku i patrzył mi w oczy.
- Musisz to wypić. – Marys podała mi kubek z jakimś płynem. Posłusznie wypiłam jego zawartość, zaczęło mi się robić lepiej. Odetchnęłam z ulgą, i chyba nie tylko ja.  Jace przytulił mnie i pomógł usiąść – Dam ci zioła, jak będziesz się źle czuła to zaparz je, dobrze?
- Dobrze, ale co z moją matką? – dalej byłam lekko zdenerwowana.
- Opowiem od początku. Dwa tygodnie temu zostałam powiadomiona o dwóch nowych wampirach w mieście, Malkolm i Lili mieli zamieszkać niedaleko Jocelyn. – powiedziała Marys.
- No i co z tego? – dopytywałam się – Chyba nie chcecie mi powiedzieć ze moją matkę zjadły dwa wampiry.
- Nie, nie. Chodzi o to że gdy przez Jace’a przemawiała Lilith, ona spotkała się właśnie z tymi dwoma wampirami.
- Mieli zaplanowane żeby skłócić wampiry i wilkołaki, dlatego porwały twoją matkę.
- Czyli co? Mówicie mi że Jocelyn jest niebezpieczeństwie bo Luckowi na niej zależy, tak?
- Miej więcej. Ale wiemy gdzie ją przetrzymują, odbijemy ją jeszcze dzisiaj. – wtrącił Alec.
- A kto pójdzie ją odbić? – zainteresowała się Isabell.
- Markus, Jace, Alec, Simon i ja. – powiedziała Marys.
- Rozumiem że Clary nie idzie ale, dlaczego ja? – wkurzyła się Izzy.
- Bo jesteś za młoda! – Marys powiedziała to dobitnie, wiedziałam że Isabell nie będzie się kłócić – Wszystko jasne? – pokiwaliśmy zgodnie głowami – Wszyscy idą się przygotować!
   Jace pomógł mi wstać a potem oddał mnie w „ręce” Isabell, poszłyśmy do jej sypialni.

- Jak oni mogli?! Jak mogli mnie zostawić?! – krzyczała gdy wiedziałyśmy już że wyszli.
----------------------------------------------
Mam nadzieje że wam się spodobał bo dla mnie jest taki sobie. :-(
Ps. Ponieważ mam problem z internetem jutro może nie być rozdziału. Postaram się coś dodać ale nie wiem czy mi się uda.
Wiem, też jestem smutna. :'-(
Wika

6 komentarzy:

  1. Rozdział Z.A.J.E.B.I.S.T.Y <3 Jace najlepszy z tymi farbami XDXDXDXDXDXDXD Czekam z niecierpliwością na nexta !

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział niesamowity . Błagam dawaj mi tu szybko next !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział ekstra. Jace jest taki słodki kiedy jest nadopiekuńczy. Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadopiekuńczy Jace xd :D supeeer ^^ dawaj neeexta !!! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział :). Kocham Twojego bloga. Dodaj jak najszybciej nexta :). Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak te sztylety spadły to się już bałam że potną Clary. Uff jednak nie. Czekam na nexta oby ci się udało jutro wstawić. :D

    OdpowiedzUsuń